Procesja się skończyła, to i przestało lać a nawet piękne słońce wyszło. Widać zatem jasno, że bozia chyba niezbyt przychylnie patrzy na to, co robią jego pasterze i owieczki.
Poszliśmy więc przygotować sobie front prac na jutro, no i lekko zeszło nam z czasem, bo ogarnęliśmy bałagan w garażu, przygotowaliśmy sobie nadbudówkę przyczepy do założenia i dorobienia kolejnego elementu nadbudówki na skafandry.
Sąsiadka przypominała nam dzielnie o tym, że jest święto, wystawiając radio do okna i puszczając nam na maksa mszę.
Msza była skierowana chyba do pacjentów zamkniętego zakładu opiekuńczego dla obłąkanych, bo każda fraza powtarzana była co najmniej 4 razy. Zdarzały się zdania, które były powtarzane znacznie więcej razy, raz za razem. Dowiedzieliśmy się dzięki tej głośnej mszy wielu ciekawych rzeczy!A mianowicie!
Chleb, to jest chleb! I tak z siedem razy zostało powtórzone.
Chleb jest przyswajany przez organizm człowieka! tyle samo razy powtórzone.
To była chyba jakaś msza dla kanibali, bo mówili tez o spożywaniu czyjegoś ciała i upajaniu się jego krwią.
Jakaś maskara po prostu!!! Zastanawiamy się, czy nie powinniśmy zadenuncjować do plebana naszej parafii sąsiadki, że słucha jakichś czarnych, szatańskich mszy a tylko publicznie robi z siebie bogobojną...