Żyjemy, żyjemy Darku
Przede wszystkim pragnę serdecznie podziękować Jarkowi za pomysł wyjazdu do jaskini w Tornali, zorganizowanie wyjazdu, załatwienie wszystkich niezbędnych formalności z tym związanych i po wielu telefonach załatwienie dla nas miejsca, ponieważ ilość osób wpuszczanych na teren jaskni w ciągu dnia jest mocno "reglamentowana".
Przejechaliśmy prawie 300km po Słowacji, w pobliże granicy z Węgrami w niespełna... 7 godzin!
U nas w Polsce, zatrzęsienie znaków drogowych, więc przy takiej ich ilości wszyscy mają często serdecznie gdzieś ich respektowanie. Prawie wszyscy w terenie zabudowanym u nas, patrząc na setki znaków ograniczających prędkość jadą i tak znacznie szybciej niż można a całą uwagę skupiają na tym "gdzie i czy stoją". Mijamy fotoradar i nie patrzymy na drogę tylko na to, czy "załadowany"...
Na Słowacji jest temat prosty: teren zabudowany = 50km/h, teren niezabudowany = 90km/h. Bez ton stali na znaki drogowe, bez chaosu, bez zamieszania, bez tysięcy masztów na fotoradary. Słowem, nie pośpieszymy się. W terenie zabudowanym wszyscy Słowacy jadą z prędkością...45km/h niezależnie od tego, jaką furą i z iloma "konikami" pod maską posuwają do przodu.
Teren niezabudowany, 85km/h i cholera koniec!
A jak już policajty dorwą za prędkość, to puszczają kierowcę w majtach i po krzyku. Stąd chyba nagle się objawił wielki szacunek do prawa... Ale i prawo chyba jest znacznie lepsze niż u nas, więc i szanować go jakoś mniej śmiesznie.
Drogi tak dziurawe jak u nas, więc i trasa trwała i trwała i trwała.
Dojechaliśmy na miejsce, czyli na teren kąpieliska miejskiego w Tornali. Oczywiście kąpielisko miejskie było tuż obok odgrodzonego drutami kolczastymi "kaczoka" z jaskinią.
Nikogo nie było na miejscu ale jeden telefon Jarka w "odpowiednie miejsce" wystarczył, by zaraz na miejscu zaroiło się od obsługi, czyli... podszedł ochroniarz i dopełnił niezbędnych aktów pisemnych, oraz przyjechał na miejsce miejscowy, bardzo sympatyczny instruktor Ladislav, który przeprowadził z nami odprawę oraz towarzyszył nam od początku do samego końca pobytu w ośrodku ( jak to brzmi...
) .
Rzut oka na miejsce gdzie będziemy nurkować i... konsternacja.
TOŻ TO JAKIŚ KACZOK!?
Malutki staw z dość czystą wodą, o średnicy ok. 70metrów max.
Z brzegu wchodzimy do wody po kolana i dno bardzo powoli opada w dół. Jak w każdym stawie. Przy drugim brzegu od miejsca, w którym wchodziliśmy do wody, gdzie płynęliśmy jakieś... 1,5 minuty wolnym tempem z intensywnymi powierzchniowymi pogaduszkami, dno gwałtownie się zapada odsłaniając czarną czeluść wielkiej dziury, stanowiącej jaskinię.
Przy zamocowanej na stałe linie opustowej schodzimy do dna, na ok 27m. Ponieważ jest ciemno a widoczność nie przekracza 5m, montujemy stroboskop przy linie opustowej i zapinamy kołowrotek. Ustalamy na kompasie wpłynięcie pod strop, w najgłębsze miejsce jaskini. Osiągamy 37m i zaczynamy zwiedzanie jaskini wzdłuż ścian przy dnie.
Gdybym nie miał komputera, to obstawiał bym, że całe nurkowanie trwało max kilkanaście minut. W rzeczywistości komputery pokazywały nam okrutną rzeczywistość na swoim czasomierzu. Czas nie płynął. On popierniczał jak oszalały! Znaczy chyba było faktycznie zajefajnie, że aż tak szybko wszystko się działo. Normalnie, to zazwyczaj po 50 lub 60 minutowym nurkowaniu kursanci nam mówią, że w/g nich minęło kilkanaście minut... Teraz wiem już jak to jest
Drugie nurkowanie wykonaliśmy przy ścianach jaskini na mniejszej głębokości (w okolicach 20m) ale za to na zakończenie nurkowania, gdy już wychodziliśmy na powierzchnię, zrobiliśmy sobie kółko przy dnie stawu na przerażającej nawet najlepszych trimiksowców głębokości... 1,5metra, widzieliśmy potężne karpie królewskie i wielką rybę, której jeszcze w życiu nie widziałem na żywo (ani martwej) i muszę sprawdzić, co to kurde było, bo miało pysk pekińczyka...
Przypominam, że na głębokości 1,5 metra raczej narkoza mnie się kopnęła, choć ze mną nigdy nic do końca nie wiadomo, bo zmęczony drogą i pierwszym nurkowaniem już byłem
Po wyjściu z wody, Ladislav pokierował nas do rewelacyjnej knajpki, gdzie strawa była wielkościowo i cenowo iście słowacka pomimo tego, że płacona w jedynie słusznej walucie, czyli JOURO. Obżarliśmy się jak "mopsy" i ruszyliśmy w podróż powrotną.
Do Edenu dotarliśmy w okolicach chyba północy, może ciut wcześniej ale byliśmy już troszkę zmęczeni, więc nawet nie za bardzo mi się chciało podnosić wzrok do zegarka na tablicy rozdzielczej samochodu.
Reasumując:
- Jaskinia Tornala należy do prostych jaskiń, z potężnym i wygodnym wejściem, jednak na dnie zalega bardzo lotny muł, więc należy bardzo uważać żeby go nie ruszyć, bo wizura gwałtownie spadnie i będzie koniec zabawy.
- "czołgiści" w jaskini niemile widziani. Ani w tej ani gdziekolwiek indziej
U nas na szczęście takowych nie było.
- Warto było zaliczyć i tą jaskinię, cokolwiek to nie znaczy
- Zyskaliśmy kolejne "odfajkowane" miejsce nurkowe na mapie, oraz kolejne fajne doświadczenia nurkowe
- Fajnie by było kiedyś tam jeszcze wrócić
- Zaczynamy się od wczoraj bacznie przyglądać naszym, miejscowym "kaczokom", "gliniankom" i innym oczkom wodnym, czy przypadkiem i w nich nie zapadło się dno, ukazując wnętrze pięknej, dużej i głębokiej jaskini.
Nie wiem jeszcze jak i czy wyszły zdjęcia i filmy ale jak tylko Patryk to przegra i będzie cokolwiek widać, wrzuci na pewno na neta
Bardzo serdecznie dziękuję całej ekipie za fantastyczne nurkowanie i fantastyczną atmosferę.