Byliśmy wyjątkowo grzeczni Darku
Sprawa wygląda następująco:
Po wielu latach nieobecności w Szczyrku,dziś pojechaliśmy z ekipą na Skrzyczne.
Po połowie dnia spędzonego w Szczyrku odnaleźliśmy zalety wyjazdu w ten rejon na narty:
1. Jest bliżej.
2. Koniec zalet.
Szczyrk od lat się nie zmienił i na pewno acz zdecydowanie powinien stać się skansenem pod patronatem UNESCO, do którego będą zjeżdżali zwiedzający z całego świata żeby zobaczyć na własne oczy jak to też dawno, dawno temu wyglądały wyciągi i w jakich warunkach jeździli ich praprapradziadowie.
Dojechaliśmy na górę Skrzycznego. Mgła jak cholera! Niewiele widać, więc nawet zajefajnych widoków ani rusz. Obok stoi człowiek o oliwkowej cerze z biała kobietą i nawijają w języku "Żabojadów". Jakoś dziwnie nerwowo i niepewnie się rozglądali a jak usłyszeli u nas słowo skansen, od razu rozpoczęli szukać wzrokiem starych Indian (nawet tych bez Snickersa).
Indian niestety brak a na pewno fantastycznie by się komponowali z otoczeniem.
Ogólnie ludzi na nartach też raczej brak. W Wiśle o tej porze pod wyciągiem czekali byśmy z pół godziny a tutaj zjazd-wyjazd, zjazd-wyjazd i tak w kółko aż do popołudnia.
Przygotowanie tras fatalne. Niby widać było, że ratrak pozostawił gdzieniegdzie na bokach "sztruksik" lecz całe trasy to jeden lód, muldy, dziury, luźno turlające się kamienie i hałdy śniegu. Na dole tyle drobnych kamieni, jakby od połowy stok posypano szlaką. Narty i deski po jednym dniu wyglądają dość niefajnie od spodu.
Pewnie kiedyś znowu odwiedzimy skansen narciarski w Szczyrku lecz kolejnym razem raczej inne stoki ale obawiam się, że raczej nie prędko.
Trasa FIS, która zawsze była utrzymywana rewelacyjnie, to teraz lodowisko, więc jak ktoś się wybiera, to raczej z łyżwami.