Kolejny wyjazd jednodniowy ekipy EdenSport został właśnie zakończony.
Jednodniowy a działo się tyle, że wielu osobom starczyłoby na dni kilka.
Dowodem są nasze zakwasy od nabitych kilometrów w zoo i „oklepane” chyba z każdej strony na zjeżdżalniach i skoczniach gnaty
Wyjechaliśmy z umówionego wcześniej miejsca nieco po godzinie 6.00 .
Tak wcześnie wstają w sobotę ponoć jeno barbarzyńcy...
Niezrażeni jednak tym faktem, spotkaliśmy się prawie w komplecie.
Prawie, ponieważ kilka osób dojechało bezpośrednio na miejsce.
Trasa do Wrocławia w naszej Edenowej karawanie przebiegała sprawnie i szybko.
Jechało nas w końcu 5 samochodów, później dołączyły jeszcze 2.
Pogoda jak zwykle dopisała. Jak na połowę października było po prostu super!
Słońce nas rozpieściło ale nie na tyle, żeby podrażnić zbytnio nasze nozdrza naturalnym zapachem zoo, wydobywającym się z wybiegów różnych małp czy innych, jakże intensywnie pachnących futrzaków.
Trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno, ponieważ wstęp do wrocławskiego zoo był w dniu wczorajszym objęty super promocją ( 3 zł od głowy).
Spędziliśmy praktycznie 7 godzin, zwiedzając całą ekipą wybiegi, klatki, akwaria i terraria, porozmieszczane na potężnym terenie całego zoo.
Pomimo tego, że wiele naszych Edenowców odwiedzało już sporo ogrodów zoologicznych na całym świecie, na zwierzaki jednak patrzymy cały czas i wszyscy z wielką przyjemnością i zaciekawieniem.
Z największym zainteresowaniem i skupieniem, przyglądaliśmy się jednak człekokształtnym, które są ponoć w prawie 100% z nami spokrewnione, żeby nie powiedzieć są naszymi przodkami.
Najśmieszniejsze reakcje wywołało wejście do pomieszczeń z wielkimi akwariami, gdzie już na „dzień dobry” usytuowane jest akwarium z rafami, kolorowymi rybkami i ukwiałami, które możemy oglądać na żywo podczas każdej naszej wyprawy do Egiptu, jednak w znacznie bogatszej wersji. Fajnie się tak ogląda podwodne życie, które my znamy już z naturalnego i jak najbardziej realnego świata, choć oglądamy go też przez szybkę, lecz nie akwarium, ale maski do nurkowania.
W zoo było po prostu super!
Po odwiedzeniu miśków, hipopotamów, foczek, słoni, lam, pawianów i wielu innych żmij, oraz innych zwierzaków a jednocześnie przedstawicieli jakże naszych, ludzkich cech wyglądowych i charakterologicznych, wybraliśmy się na posiłek.
Dojazd do wyznaczonych i ustalonych wcześniej miejscówek miał ułatwiać nam słynny wrocławski autochton oraz pilot-przewodnik w jednej osobie, czyli sam Olo (TaDaaaa!!!).
Olo tak sprawnie nas prowadził od miejsca do miejsca, że Misiek posługujący się GPS-em i przemieszczający się tylko „swoimi drogami”, wszędzie musiał na nas czekać, czekać i czekać.
Olo bardzo skrzętnie i drobiazgowo zadbał po prostu o to, żebyśmy spokojnie oraz dokładnie zwiedzili i pooglądali cały Wrocław w najodleglejszych punktach od naszego celu, zanim trafimy na właściwe miejsce.
Wrocław to faktycznie piękne miasto. Jednak i ja odpaliłem w końcu GPS-a, dzięki czemu nieco szybciej dojechaliśmy na miejsce, czyli na wielką wyżerkę.
Każdy brał, ile i co chciał na najwyższym piętrze wielkiego i przestronnego Pasażu Grunwaldzkiego we Wrocławiu.
Po ukojeniu podniebień i zaspokojeniu wilczych apetytów, wyruszyliśmy na podbój kolejnych atrakcji Wrocławia, czyli do aquaparku.
Od razu odpaliłem GPS-a... Misiek i tak na nas czekał i czekał, i czekał... Ale on chyba lubi po prostu czekać
Tutaj dopiero się działo!
Już na samym początku naszego najazdu na aquapark, czyli przed kasami wyszło na jaw prawdziwe oblicze „Edenowego”, rodzinnego życia.
Ponieważ mieliśmy niby od niechcenia rzucone pod gruntowne przemyślenie, że bilety rodzinne wyjdą taniej niż bilet grupowy i powinniśmy sobie to dobrze obmyślić oraz się przegrupować, zaczęła się burza mózgów naszych jajogłowych. Ja się prawie wyłączyłem, bo mnie czasami strasznie myślenie boli
W efekcie tych głębokich przemyśleń, panie za kasami robiły coraz większe oczy, gdy do kas podchodziły coraz to nowe, nowoczesne-europejskie małżeństwa z dziećmi.
W ten oto sposób Mrówek poznał swoich dwóch kolejnych tatusiów - Miśka i Matysa. Nie wiem, który robi za mamusię ale wyglądało to po prostu bajecznie i przekomicznie!.
Chłopaki poszli na pierwszy ogień do kas, powodując wielkie zdziwienie i mocno rozbawioną minę kasjerki. Bilet rodzinny proszę. Tatuś+tatuś + dziecko...
- czy dziecko ma legitymację?
- ależ oczywiście odrzekł jeden i drugi tatuś, choć nie wiemy jak ma na nazwisko, bo to po jeszcze innym tatusiu...
- tatuś i... tatuś, to idziemy powiedziało dziecko, czyli Mrówek.
W taki oto sposób, Patryk i Natalia adoptowali na szybko naszego pilota-nawigatora - Olo.
No co? Nie takie cuda się na świecie dzieją i nikt się nie dziwi.
Ogólnie, pani przy kasie widząc naszą liczną ekipę krzątającą się po holu aquaparku szybko zaaklimatyzowała się do nowej sytuacji i naszych bardzo nowoczesnych związków partnerskich.
Mnie przybyło jeszcze jedno, ale za to jakie fajne „dzidzi”, czyli Aneta. Na co dzień naturalna siostra naszego pilota-przewodnika - Olo.
Pośmialiśmy się i nadziwiliśmy przy kasach z przesympatycznymi paniami.
Poszliśmy w końcu do przebieralni, wchodzimy na basen a tutaj...
Podchodzi do nas ochroniarz o gabarytach przywodzących na myśl młode patyczaki z zoo oraz twarzy niemowlęcia i mówi, że : „W aquaparku nie można nic filmować ani robić zdjęć!!!”
- A gdzie to pisze, grzecznie pytamy?
-w regulaminie. Równie grzecznie odpowiada, po czym prowadzi nas do ściany z regulaminem. Tak około 4 metrów kwadratowych ściany zapisanych małym druczkiem.
Przeczytaliśmy komisyjnie regulamin i nic nie ma o aparatach, filmowaniu i innym utrwalaniu obrazu.
Powiedziałem, że naprawdę rozumiemy powagę sytuacji. Te schrony i bunkry w kabinach solarium i saunach oraz centrum dowodzenia w jackuzi a także wyrzutnie rakiet w zjeżdżalniach...
Ochroniarz z głupkowatą miną poprosił o chwilkę czasu i wyszedł.
Po chwili przyszedł, grzecznie przeprosił za zamieszanie i wycofał się na wcześniej upatrzone miejsce strategiczne. Szukał czegoś na zasieki i chciał się okopać ale szybko porzucił te pomysły.
Zaczęła się zabawa!
Pierwszy zjazd z kamerkami GoPro i oczywiście kolejny zgrzyt, ale tym razem z ratownikiem WOPR.
- Nie wolno używać kamer i aparatów fotograficznych na terenie aquaparku brzmi diagnoza bardzo ważnego ratownika.
- A gdzie to pisze?
-W regulaminie.
- Czy może nam pan pokazać?
- Nie pokazał... Wypuścił więc powietrze z klaty i poszedł na swoje stanowisko.
Takich dziwnych, żałośnie śmiesznych i nadętych akcji z ratownikami było jeszcze kilka.
Nie zjeżdżać, nie stawać, nie puszczać, nie pływać, albo jednak pływać, nie przy ścianie albo jednak do ściany, za linę, przed linę... Koniec końców, ratownicy się tam nagwiżdżą jak cholera, choć niewiele osób na całym basenie rozumiało, o co kurde „kaman” i też coraz mniej ludzi na basenie reagowało na pogwizdywania tych nadętych bufonów .
Ogólnie dziwne to jest, bo wszyscy ratownicy, których znamy osobiście -a znamy ich troszkę, są normalni, uśmiechnięci, życzliwi i sympatyczni.
Będąc pierwszy raz we Wrocławskim Aquaparku myśleliśmy, że trafiliśmy na zmianę, której zaserwowano mocno nieświeży obiad i po prostu ich wszystkich mocno czyści, dlatego są tacy wredni dla gości aquaparku.
Teraz, za drugim razem mamy już pewność, że we wrocławskim aquaparku ratownicy przechodzą jakąś dziwną selekcję.
Pracują tylko ci, którzy są odpowiednio nadęci, zgorzkniali, ze sporym przerostem ambicji i wybujałym mniemaniem o sobie, uwielbiający demonstrować swoją władzę absolutną...
Podobnie było w zoo, przy klatkach z małpami. Małpy też były w „pracy”, też w zamkniętym pomieszczeniu i też cały czas dodawały sobie animuszu prężąc ciała i wrzeszcząc lub warcząc na inne małpy.
Chyba już wiem, gdzie robią nabór na ratowników do aquaparku
Jeden tylko podszedł do nas i pośmiał się z nami z wymyślonego na szybko regulaminu, który sobie wykombinowali ochroniarze i ratownicy.
Czyli jednak zdarzają się czasami normalni ratownicy we wrocławskim aquaparku...
Wracaliśmy w siedem samochodów.
Grupa liczyła 22 osoby, więc było nas troszkę i mogliśmy porządzić nieco w aquaparku
Zmęczeni do granic możliwości, padający na twarze, ale wybawieni za wszystkie czasy, wróciliśmy szczęśliwie do swoich domowych pieleszy grubo po północy.
Było zarąbiście!
Dzięki wielkie wszystkim uczestnikom za rewelacyjną atmosferę i wspaniałą zabawę oraz wytłumaczenie zwierzakom w zoo, co miałem na myśli jak... no... wiecie co...